slon

piątek, 8 listopada 2013

Mam zaszczyt przedstawić…
„Zatrute Ciasteczko”


Panie i panowie, poznajcie dziewczynkę pod każdym względem niezwykłą. Mimo że liczy sobie dopiero jedenaście lat, inteligencją i rozumem dorównuje najbystrzejszym dorosłym. Jej największą pasją jest chemia. W swoich błyskotliwych wypowiedziach często nawiązuje do światowej literatury i różnych dziedzin nauki. I prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa z takim powodzeniem, że spokojnie można ją nazwać Sherlockiem Holmesem w spódnicy lub kolejnym wcieleniem panny Marple. Oto i ona, Flawia de Luce.
Nic więc dziwnego, że gdy tak rezolutna dziewczynka znajdzie w ogrodzie swojego domu konającego nieznajomego, od razu wkroczy do akcji, by rozwikłać zagadkę i wykryć mordercę. Sprawa stanie się jeszcze poważniejsza, gdy o zabójstwo zostanie oskarżony jej ojciec – spokojny filatelista, który przez większość czasu nie wychyla nosa ze swojego pokoju. To ona musi działać, bo jej dwie starsze siostry w tej trudnej sytuacji potrafią tylko rozpaczać, a w przerwach zerkać w lusterko (Ofelia) lub czytać Dickensa (Dafne).
A teraz Szanowni Państwo załączę cytat i zachęcę do przeczytania zarówno tej jak i dalszej części serii ”Flawia de Luce”.

Ciemności panujące w szafie miały barwę skrzepniętej krwi. Wrzuciły mnie do środka i zamknęły drzwi na klucz. Oddychałam ciężko przez nos, próbując rozpaczliwie zachować spokój. Przy każdym wdechu liczyłam do dziesięciu, a przy wolnym wydechu do ośmiu. Na szczęście pakując mi knebel do ust, zostawiły odkryte nozdrza. Mogłam swobodnie wciągać do płuc stęchłe, wilgotne powietrze. Wpychałam paznokcie pod jedwabny szal, którym skrępowały mi ręce na plecach. Ponieważ jednak zawsze obgryzałam paznokcie do krwi, więc niewiele mi z tego przyszło. Chwała Bogu, że kiedy mnie krępowały, splotłam mocno palce! Odpychając je u nasady, mogłam rozepchnąć dłonie ściśnięte ciasnym węzłem. Kręciłam nadgarstkami, przyciskając je do siebie i rozluźniając węzeł. Kciukami ściągałam jedwab, przepychając węzły między dłonie, a potem ku palcom. Gdyby były na tyle rozumne, żeby związać mi kciuki, nigdy bym się stąd nie wydostała! Co za kretynki!
Uwolniwszy dłonie, wyjęłam knebel z ust. Teraz do drzwi! Ale najpierw trzeba się upewnić, że nie zasadziły się na mnie… Przykucnęłam i wyjrzałam przez dziurkę od klucza. Chwała Bogu, wyjęły z niej klucz. W pobliżu nie było nikogo – oprócz skłębionych cieni, gratow i smętnych bibelotow, długi strych stał pusty. Miałam czyste przedpole. Sięgnęłam nad głowę i w głąb szafy. Zdjęłam druciany wieszak wiszący na tylnej ścianie. Wsunęłam wygięty koniec wieszaka do dziurki od klucza i chwyciłam mocno ramiączka – w ten sposób powstał wytrych w kształcie litery L, który włożyłam w głębiny starodawnego zamka. Po chwili wytężonego grzebania i podważania, usłyszałam zbawienny trzask. To było za łatwe! Drzwi szafy otworzyły się niemal same. Byłam wolna!

Alice